Zamknij

Oto słodka tajemnica białobrzeskich lodów

09:25, 07.02.2021 Karolina Adamska Aktualizacja: 12:06, 16.03.2023
Skomentuj Agata, Zbigniew i Kamil Gruszczyńscy (fot. lodybialobrzeskie.pl) Agata, Zbigniew i Kamil Gruszczyńscy (fot. lodybialobrzeskie.pl)

Przedwojenna receptura, naturalne składniki i pasja - to sekrety sukcesu białobrzeskich lodów, po które w ciepłe dni ustawiają się długie kolejki.

Białobrzegi24.net: Wraz z siostrą jest Pan już czwartym pokoleniem, którego życie jest silnie związane białobrzeskimi lodami. Ich historia sięga 1936 roku. Jak to wszystko się zaczęło?

Kamil Gruszczyński: W latach trzydziestych XX wieku nasz pradziadek Feliks Śledziewski senior w trosce o przyszłość swoich dzieci – Janeczki (naszej babci), Zofii i Feliksa juniora – kupił za swe oszczędności narożny lokal przy ulicy Krakowskiej, który służy nam do dziś. W 1936 r. otworzono tam cukiernię, gdzie można było rozsmakować się w domowej produkcji ciastach oraz...nalewkach! Naszą specjalnością były napoleonki, które z rozrzewnieniem wspominają jeszcze niektórzy białobrzeżanie. Ich smak pamiętają też najstarsi bracia stryjeczni, którzy rozpieszczani byli przez babcię Janeczkę słodyczami z przedwojennym rodowodem.

Wracając do początków - organizacją produkcji zajmował się Feliks junior, który miał wykształcenie cukiernicze. To on opracował recepturę lodów, które w tamtym czasie sprzedawane były od maja do września. Lody przechowywane były w drewnianej skrzyni, pełniącej rolę ówczesnej lodówki. Do wyboru były trzy smaki, stanowiące do dziś podstawę Naturalnych Lodów Białobrzeskich: śmietankowe, grylażowe i truskawkowe. By nie topniały, ściany wewnętrzne obłożone były blachą, a bańki z „magiczną” zawartością obsypane kruszonym lodem, który pochodził z pobliskiego jeziora. Warto dodać, że lód ze starorzecza Pilicy stanowił jedyny środek chłodniczy aż do lat 50-tych XX wieku.

Lokal był podzielony na dwie części. W pierwszej, w której obecnie sprzedajemy lody, znajdowała się cukiernia, w drugiej zaś mieściła się sala konsumpcyjna, do której można było wejść przez cukiernię lub bezpośrednio bocznymi drzwiami. Właśnie tam tętniło białobrzeskie życie towarzyskie.  Babcia Janeczka wraz z ciocią Zosią organizowały tam potańcówki przy muzyce z patefonu.

Białobrzegi24.net: A co się działo podczas II Wojny Światowej?

W czasie okupacji niemieccy żołnierze przychodzili na ciastka i inne smakołyki, czasem zostawiając ślady swojej obecności w postaci np. dziur po kulach w suficie. Wielu z członków naszej rodziny było zaangażowanych w działania konspiracyjne, także Feliks junior. Był on członkiem warszawskiej Armii Krajowej, a w cukierni spotykał się z ludźmi z podziemia. Nadal były organizowane potańcówki dla Białobrzeżaków, oczywiście z zachowaniem szczególnej ostrożności. Zazwyczaj jeden z uczestników zabawy stał na czatach i obserwował czy nie zbliżają się Niemcy. W razie zagrożenia wszyscy szybko się rozchodzili i uciekali w głąb ulicy Piekarskiej.

Białobrzegi24.net: Jakie były powojenne losy rodzinnej firmy?

21 sierpnia 1949 roku Janina Śledziewska wyszła za mąż za Zygmunta Gruszczyńskiego. Data ta wyznacza kolejny rozdział w historii, bo lodziarnia od tego momentu prowadzona była już pod znanym obecnie nazwiskiem. Dziadek Zygmunt wniósł wiele kolorytu w codzienne życie firmy. Odznaczał się niesamowitą smykałką do handlu, pracowitością, otwartością oraz talentem do układania wierszyków.

Był nazywany przez miejscowych "Wujem". To ciepłe określenie ma swe źródło m.in. w postawie Dziadka wobec najmłodszych. Gdy widział, że jakieś dziecko ma ochotę na lody, a zwyczajnie nie ma pieniędzy, to częstował takiego młodego człowieka pokruszonym i posmarowanym lodami wafelkiem. Takich przypadków dzielenia się smakołykami było wiele, ale jedna z historii szczególnie utkwiła w pamięci całej rodziny. Dziadek będąc blisko emerytury, był już spóźniony na spotkanie w odległym Gdańsku. Skorzystał więc z taksówki i kiedy chciał się rozliczyć to zaskoczony usłyszał, że kierowca jest z jego stron: „Panie Zygmuncie, ja od Pana pieniędzy nie wezmę! Pamiętam każdą podarowaną porcję.”. Osobowość dziadka wypromowała lody w całej okolicy. Wtedy też istotna była sprzedaż odpustowa, szczególnie popularna w latach 40, 50 i 60-tych. W zależności od dystansu dziadek przewoził lody za pomocą specjalnego wózka lub wozu konnego.

Zygmunt Gruszczyński podczas sprzedaży na odpuście.

Z kolei w latach 70-tych nastąpił rozkwit białobrzeskiej turystyki. Nad Pilicą wypoczywało kilka tysięcy turystów, a na lody przychodziły tłumy. To też czas, kiedy dziadkom intensywnie pomagały ich dzieci. Brat Taty - Wojciech Zdzisław Gruszczyński chodził nad rzekę z termosem, sprzedając lody w postaci kanapki, składającej się z dwóch płaskich wafelków przedzielonych lodami. Podobno klimat tamtych czasów był niesamowity. Ludzie odwiedzali nas w kąpielówkach, przynosząc ze sobą piasek. Nikomu to nie przeszkadzało. Białobrzegi były wtedy małym kurortem w środku Polski. Kredyty zaciągnięte przez Gierka „owocowały” rozwojem polskiej motoryzacji. Dzięki temu nad Pilicą wypoczywali warszawiacy, radomianie, a nawet kielczanie. Panowała wakacyjna atmosfera, Białobrzegi tętniły życiem przez całą dobę. Każdy czuł się tu dobrze i swobodnie. Niezależnie od tego czy był profesorem, ministrem, lekarzem, artystą czy też wykonywał mniej prominentny zawód. Wiem z opowiadań rodziny, że Agnieszka Osiecka ceniła nie tylko białobrzeską specjalność jaką są lody grylażowe, lecz również zaglądała na miejski targ, zachwycając się tutejszymi rękodziełami. Taki też był klimat w naszej lodziarni. To było miejsce otwarte dla wszystkich. Wielu naszych gości do tej pory z sentymentem wspomina tamte czasy. Relacje nawiązane przy ladzie były czasem tak silne, że niektórzy ustawiali się w kolejce do konkretnej osoby. Dla przykładu wieloletni minister zdrowia i opieki społecznej Pan Jerzy Stachelski uwielbiał być przyjmowany wyłącznie przez siostrę Taty – Krystynę Świeczko. Do dziś staramy się traktować każdego jak gościa w swym domu.

Zdjęcie przedstawia rodzeństwo – Krystynę i Zbigniewa Gruszczyńskich w latach 70-tych. W tle wnętrze białobrzeskiej lodziarni.

Wartym wspomnienia jest też stan wojenny, który z punktu widzenia ciągłości funkcjonowania naszej rodzinnej firmy, stanowił wyjątkowo niepewny czas. Mimo faktu, że półki sklepowe świeciły pustkami, to lodów nigdy u nas nie zabrakło. Bańki pełne lodów przyciągały wygłodniałych słodkości podróżnych do tego stopnia, że latem nasza lodziarnia stawała się nieformalnym przystankiem autobusowym. Ciągła produkcja nie byłaby jednak możliwa, gdyby dziadkowie nie mieli wokół siebie życzliwych ludzi, którzy pomagali w przechowywaniu niezbędnych surowców. Ustrój nie ułatwiał życia, lecz ludzie byli sobie bliscy. Zawsze można było liczyć na pomocną dłoń. Panowała solidarność serc, a nasze lody były jej efektem.

Białobrzegi24.net: Kto odpowiadał za smak lodów w przeszłości, a kto odpowiada dziś?

Dzięki zaangażowaniu wszystkich członków familii nasza firma zawsze miała bardzo rodzinny charakter. Na przestrzeni pokoleń możemy wyróżnić osoby, których kubki smakowe determinowały jakość lodów. W latach trzydziestych taką personą był brat babci - Feliks Śledziewski junior. Później, przez niemalże pół wieku nasza babcia Janeczka decydowała o najważniejszych kwestiach. Na początku lat 70 -tych wyrosła Babci pomoc w postaci naszego stryja Andrzeja Gruszczyńskiego, którego uwagi okazały się bardzo cenne. Obecnie Tata dba, by przedwojenna receptura przyciągała kolejne roczniki. Warto jednak nadmienić, że zarówno w przeszłości jak i obecnie, nasza siła tkwi w działaniu zespołowym, opierającym się na wzajemnej, międzypokoleniowej pomocy. Jej dowodem jest fakt, że najlepszymi recenzentami w historii byli zawsze najmłodsi członkowie rodziny. Dla naszych dziadków nie było nic ważniejszego niż radość wnucząt. Nasze rodzeństwo cioteczne: Joanna i Grzegorz Świeczko oraz rodzeństwo stryjeczne: Łukasz i Paweł Gruszczyńscy spędzali dużo czasu w lodowej pracowni dziadków. Wychowanie na lodach z ręki ukochanych bliskich wyjaśnia dlaczego teraz są bardzo wymagającą - zarówno pod względem jakości, jak i ilości - grupą smakoszy. Dziadkowie na pewno byliby dumni, że cała szóstka ich wnucząt strzeże wypracowanej przez nich jakości – w różnych oczywiście rolach, ale z takim samym zapałem.

Białobrzegi24.net: A które smaki cieszą się największą popularnością?

Niezmiennie podstawowa trójka: śmietankowe, grylażowe i truskawkowe. W upalne dni dużym wzięciem cieszą się orzeźwiające lody owocowe jak malina czy czarna porzeczka. Klienci chętnie kosztują również nowych smaków. Gdy jeden z plantatorów rabarbaru podarował nam swój towar, po kilkudziesięciu latach przerwy znów zaproponowaliśmy lody rabarbarowe. Pierwsza partia rozeszła się tak szybko, że wiele osób nie zdążyło ich spróbować. Za kreację wielu nowych smaków odpowiada Mama, która opracowała recepturę lodów śliwkowych, figowych oraz bananowych. Tata z kolei wymyślił kasztanowe, marcepanowe i migdałowe.

Białobrzegi24.net: Jaki jest rekord w ilości zjedzonych u Państwa lodów?

Absolutnym rekordzistą w ilości zjedzonych lodów pozostaje „Mały Kazio” z Radomia, który zjadł 36 gałek w wafelku i 60 ułożonych na talerzu. Warunek był tylko jeden – musiały być to lody grylażowe. Wysoko w rankingu jest też Pan Andrzej Sikorowski z zespołu „Pod Budą”, który zjadł u nas 24 gałki. Krakowski muzyk znany jest również pod pseudonimem „Malina”, co zachęcało Tatę do obdarowania Pana Andrzeja jeszcze jedną, dodatkową gałką lodów malinowych.

Białobrzegi24.net: Jakie jeszcze znane postaci smakowały białobrzeskie lody?

Bardzo częstym gościem był u nas Jeremi Przybora, który uwielbiał truskawkowe. Stałym bywalcem był także Marek Grechuta, którego ulubionym smakiem był oczywiście grylażowy. Białobrzeską specjalność cenił też Czesław Niemen, który w przeciwieństwie do krakowskiego artysty, pragnął pozostać anonimowy, chowając się za rondem swego kapelusza. Na przestrzeni lat gościliśmy również: Andrzeja Wajdę z Beatą Tyszkiewicz, Andrzeja Seweryna z aktorami Teatru Polskiego, Jana Kiepurę, Krzysztofa Pendereckiego z małżonką, Zbigniewa Wodeckiego, Andrzeja Grabowskiego, Roberta Makłowicza, Piotra Bikonta, Stanisław Sojkę, Seweryna Krajewskiego, Andrzeja „Piaska” Piaseckiego, Agnieszkę Dygant oraz Radosława Pazurę z żoną Dorotą Chotecką. Nasze lody jadł nawet Karol Wojtyła przy okazji koronacji obrazu Matki Boskiej w Błotnicy w 1977 r. Ówczesny kardynał spędził również trochę czasu na rozmowie z dziadkami w kameralnym pokoju na zapleczu.

Zaglądają do nas także przedstawiciele świata polityki i biznesu. Kiedyś częstym gościem był premier Józef Cyrankiewicz oraz liczni ministrowie. Obecnie w kolejce można spotkać Beatę Szydło, Ewę Kopacz, Jacka Sasina czy Stanisława Karczewskiego. Na białobrzeskich lodach „wychował się” również Zygmunt Solorz-Å»ak, który pewnego razu odwiedził nas helikopterem… Z kolei pan Ryszard Szurkowski przyjeżdżał oczywiście rowerem, który zostawiał na zakolu i zawsze przychodził do bocznych drzwi prowadzących do pracowni, aby uciąć pogawędkę z dziadkiem. W lokalu był także Zbigniew Grycan, który w połowie lat 90-tych zwrócił się do Taty: "Panie Zbyszku, te lody to już historia". A historia wciąż trwa…

Białobrzegi24.net: Jak Pan myśli co sprawia, że na lody do Białobrzegów przyjeżdżają ludzie z całej Polski?

Dla wielu osób nasze lody to smak dzieciństwa. Jesteśmy wierni recepturze z 1936 roku. Korzystamy tylko z naturalnych składników, które zrodzi okolica. Nasze lody wyróżnia jedwabiście kremowa konsystencja i naturalna, przedwojenna słodycz. Nawet maszyny, których używamy mają kilkadziesiąt lat, a lody nakładamy łyżkami z lat 70-tych. Takie łyżki używane są jeszcze w kilku lodziarniach w Polsce. Można powiedzieć, że to produkcja w modnym stylu retro, pozwalająca zachować manufakturową niepowtarzalność. Lody produkujemy na bieżąco, hołdując zasadzie „dziś stworzone, dziś sprzedane”. Nasze smakołyki nie nadają się do długiego przechowywania, ponieważ nie korzystamy  z chemicznych dodatków spożywczych.

Kiedy ruszyła budowa obwodnicy Białobrzegów rodzice postanowili wybudować lodziarnię przy trasie, aby być bliżej pędzących siódemką smakoszy. Czas pokazał jednak, że są tacy, którzy specjalnie zjeżdżają z trasy, by skosztować lodów właśnie w historycznym punkcie. Przy dzisiejszym tempie życia cieszymy się z każdej wizyty, gdyż niesie ona pamięć o deserze z Białobrzegów. Wiele razy dostawaliśmy propozycję, aby sprzedać recepturę albo otworzyć lokal w Warszawie czy Krakowie. Biorąc pod uwagę domowy, rodzinny charakter naszej firmy nie jest to możliwe. Pragniemy pozostać wierni tradycji. Owszem komercjalizacja mogłaby przynieść sukces, ale my wiemy, że najwięcej satysfakcji dostarcza nam uśmiech i dobre słowo. Te lody są dla nas nie tylko źródłem utrzymania, a przede wszystkim spoiwem, które łączy pokolenia. Rodzeństwo Taty, które przecież jest wręcz wychowane w lodziarni, a także młodsza generacja, przekazują nam wiele opinii i rad, które są kluczowe w dalszej pielęgnacji dorobku dziadków. Wraz z siostrą dbamy o to, aby lodziarnia była swoistą kapsułą czasu, odpowiadającą również na potrzeby dzisiejszych smakoszy. W chwilach słabości zaś, wystarczy nam wspomnienie o ogromnym wysiłku poprzednich pokoleń, by przezwyciężyć każdy trud. Lody to nasza życiowa, rodzinna pasja.

Rozmawiała Karolina Adamska

(Karolina Adamska)

Co sądzisz na ten temat?

podoba mi się 0
nie podoba mi się 0
śmieszne 0
szokujące 0
przykre 0
wkurzające 0
facebookFacebook
twitterTwitter
wykopWykop
komentarzeKomentarze

komentarz(0)

Brak komentarza, Twój może być pierwszy.

Dodaj komentarz

0%